Kim są lekarze weterynarii w UK czyli brytyjskie vet-multi-kulti.

Kontynuując poprzedni wpis, w którym opisałam podstawowe różnice pomiędzy polskimi i zagranicznymi klinikami, dziś zgłębiam temat i odpowiadam na pytania: kim są i skąd pochodzą veterinary surgeons i jakie są różnice pomiędzy lekarzem, którego spotkasz w Polsce, a w Anglii, czy trzeba mieć 100% z matury z angielskiego żeby odnaleźć się w brytyjskiej klinice i jak ugryźć pracę w angielskojęzycznym kraju.
A także w gratisie, jako ciekawostkę, zdradzam jaki podstawowy błąd w języku angielskim popełnia co drugi mieszkaniec Yorku.

Zaciekawieni? Choć troszeczkę? No to lecimy!

Kim są i skąd pochodzą lekarze weterynarii pracujący w UK? Była to dla mnie jedna z najbardziej szokujących obserwacji na samym początku – większość personelu pielęgniarskiego i recepcji w przychodniach weterynaryjnych pochodzi z Wielkiej Brytanii, ale jak chodzi o skład lekarski, to praktycznie wszędzie jest ogromna mieszanka narodowości.
Wyobraźcie sobie, że co roku połowa (serio, słownie pięćdziesiąt procent!) lekarzy weterynarii rejestrujących się w RCVS, czyli izbie lekarsko-weterynaryjnej pochodzi z zagranicy.
Skąd?
Głównie, z krajów od Anglii cieplejszych, czyli jak to się tutaj zabawnie mówi “z Europy”. Tak, tak, z dalekiej Europy, bo Wielka Brytania to oczywiście odrębna wyspa dryfująca gdzieś na oceanie, a Europa jest tam gdzieś daleko (znaczy się za kanałem La Manche – jakieś pół godzinki tunelem, ale cichutko).
Jest tu bardzo wielu lekarzy ze słonecznej Hiszpanii, Włoch, Grecji, Rumunii, Francji oraz oczywiście z… Polski. Praktycznie w każdej większej klinice, w której byłam trafiłam na polskiego lekarza weterynarii, jak nie lekarza na etacie, to przynajmniej odwiedzjącego czasowo locuma z Polski.
Ale, ale, nie tylko z Europy! Jest też sporo lekarzy ze Stanów (sporo Amerykanów studiuje na brytyjskich uczelniach i później ujęci pięknym, brytyjskim latem, zostają tu na dłużej), z Turcji, Hong Kongu, RPA, Ameryki Południowej…
Słowem ZEWSZĄD. Naprawdę środowisko weterynaryjne jest tak zróżnicowane kulturowo i narodowo, że wychodzi z tego jedna, wielka mieszanka.

Co ciekawe i dla mnie było dość sporym szokiem w porównaniu z pobytem w Hiszpanii (gdzie większość klientów już od drzwi do gabinetu po kolorze włosów i nazwisku pełnym spółgłosek poznawała, że muszę być skądś-poza-Hiszpanią i byłam o to wypytywana przy co dosłownie każdej wizycie), nikt w Anglii nie dziwi się, że jesteś z zagranicy.
Wyobraźcie sobie, że w Polsce idziecie do lekarza, a on mówi łamaną polszyzną i do tego z zupełnie obcym akcentem.
Ile razy trafił Wam się taki przypadek?
(Czyżby zero?)
No właśnie.
Natomiast w Anglii można spotkać takie sytuacje na porządku dziennym.
Serio, serio.
Oczywiście nie uważam, że wyjazd do UK z zerową znajomością języka to świetny pomysł na rozwój kariery…
ALE! Nie warto przesadzać w drugą stronę. Sama wielokrotnie słyszałam od znajomych, że chcieliby wyjechać na staż, praktyki czy do pracy do Anglii ale… Jeszcze nie umieją języka na tyle dobrze, jeszcze muszą się podciągnąć, powtórzyć i poćwiczyć, i wtedy gdy już wszystko ogarną, to wtedy będą mogli jechać.

No więc jak to jest z tym językiem i czy trzeba być poliglotą na 110% żeby rozwijać swoją karierę w UK?

Rzecz jasna im lepiej przygotujemy się do wyjazdu pod względem językowym, tym sprawniej będziemy się mogli poruszać, a angielski trzeba ogarniać przynajmniej w stopniu umożliwiającym komunikację, ale jeżeli przejmujecie się, że Wasz akcent nie brzmi londyńsko, nie zawsze jesteście pewni czy używacie odpowiedniego czasu przeszłego i nie macie 10 certyfikatów TOEFL na koncie, to… Serio, nie ma się czym przejmować. Wszystko przyjdzie z czasem, a większość właścicieli i pracodawców absolutnie nie będzie na Was krzywo patrzeć, bo źle przeliterujecie caesarean section.

To, co jest ważne i na pewno warto ćwiczyć już przed wyjazdem to… mówienie!
Naprawdę nieważne, czy powiedzie he has czy he have – coś, co zawsze wydawało mi się być podstawową lekcją number one z języka angielskiego w podstawówce i zrobienie błędu pokroju nie dodania końcówki -s w trzeciej osobie wydawało mi się mega siarą, a okazało się, że połowa Yorkshire mówi he have…, he don’t… i nikt się w żadne has albo doesn’t w 3 osobie nie bawi!
Szok i niedowierzanie, ale właśnie tak ludzie tutaj mówią.

No okej, okej, ale przecież oprócz powiedzenia językiem giętkim, tego co pomyśli głowa, musimy jeszcze rozumieć co opiekunowie zwierzaków mówią do nas.
W końcu jedno z najważniejszych zadań lekarza w klinice to właśnie rozmowa z klientem i wyciągnięcie wszystkich potrzebnych informacji na temat pacjenta.
Przysięgam z ręką na serduszku, że zebranie wywiadu i dowiedzenie się co się stało z ukochanym pieskiem pana, który pochodzi z północnej Walii może być na początku przygody w UK niemałym wyzwaniem. Brytyjczycy nie tylko mają najprzeróżniejsze akcenty, ale też używają określeń bardzo potocznych, specyficznych i nieraz trudnych do odszyfrowania. Przez pierwszy tydzień w klinice nauczyłam się chyba z 15 różnych określeń, których właściciele używają żeby powiedzieć, że pies robi siku i przysięgam, że prawie nikt nie mówi na tę (jakże istotną dla lekarza weterynarii!) czynność urinate lub pee.
Właściciele będą do Was mówić takim językiem, jakiego używają między sobą i wierzcie mi, że książki do angielskiego tego wszystkiego nie mogą nas nauczyć.
(A przynajmniej takie książki JESZCZE nie powstały!)

Jak to ogarnąć?

Świetnym pomysłem na początek jest… zapisywanie słówek. Jak w szkole. Może się to wydać banałem, ale ja na początku pracy notowałam różne określenia, których nie znałam i później sprawdzałam (lub pytałam najkochańszych na świecie pielęgniarek) co to, co właśnie powiedział pan właściciel o swoim psie, właściwie znaczy w przełożeniu z języka tutejszego na angielski.

No i najważniejszą radą jaką mogę Wam dać jest to, żebyście nie wstydzili się mówić i pytać!
Serio, nikt od was nie oczekuje, że będziecie śmigać shakespearowską angielszczyzną, więc wyrzućcie w kąt jakiekolwiek przejmowanie się polskim akcentem (no halo, jaki mamy mieć akcent jeżeli pochodzimy z Polski?), nikt na to nie zwraca uwagi. Jak będziecie starali się ćwiczyć język w każdej nadarzającej się sytuacji, to szybko stanie się to dla was naturalne, a kluczem jest aby być w stanie wytłumaczyć właścicielowi co jest nie tak z ich pupilem, dlaczego tak jest i co możemy na to zaradzić. Jeżeli nie powiemy tego z idealnym brytyjskim akcentem, to naprawdę nic się nie stanie.
Oczywiście wszelkie staże w Anglii w czasie studiów, wyjazdy na konferecje, obozy językowe, dodatkowe zajęcia i używanie języka angielskiego jak najczęściej to świetny pomysł, ale jeżeli, jak ja – pierwszy raz ever przylatujecie do UK już do pracy – też wszystko da się ogarnąć!
Śmiganie po angielsku bez problemu i w każdej sytuacji przyjdzie z czasem i praktyką, a wierzcie mi, że zdarzają się na wyspach ludzie z takim akcentem, że nawet lokalsi nie mogą się połapać w tym, co ktoś chciał powiedzieć. I pomimo wielu przegadanych godzin i spotykaniu codziennie ludzi z najróżniejszymi akcentami, nawet teraz, gdy czasem mój pochodzący z okolicy Glasgow kolega z pracy coś do mnie powie, to muszę skupić wszystkie swoje neurony na tym, by zrozumieć choć co drugie słowo. (A staram się bardzo, bardzo, bo pytać po raz dziesiąty “coooo?” to już mi trochę głupio).

Miałam jeszcze dziś poruszyć temat tego, jak w UK wygląda szukanie pracy jako lekarz weterynarii i na co zwracać uwagę, ale już tyle znaków naklepałam, że zostawię ten temat na kolejny odcinek, bo też jest to temat rzeka!

Tak że tego…
Stay tuned i piąteczka!

Leave A Comment