Ubezpieczenia dla zwierząt – jak działa pet insurance?

Jednym z najważniejszych pytań, które zadaję opiekunowi, przygotowując plan diagnostyki i leczenia jego zwierzaka jest pytanie o to czy ich zwierzak jest ubezpieczony czy nie.

Ubezpieczenia dla zwierząt są w Anglii tak popularne jak ubezpieczenia samochodu, domu czy prywatne ubezpieczenia zdrowotne dla ludzi. Na rynku ubezpieczeniowym firm i ofert jest mnóstwo i choć nadal wiele zwierzaków nie ma żadnego ubezpieczenia, to właściciele są coraz bardziej świadomi kosztów opieki weterynaryjnej i coraz więcej z nich decyduje się na polisę dla swojego podopiecznego.

Na samym początku trudno się połapać o co w tym wszystkim chodzi, co takie ubezpieczenie obejmuje, a co nie, jak to w ogóle działa i co zmienia. W Polsce nie mamy ubezpieczeń dla zwierząt, więc była to dla mnie spora nowość na samym początku pracy w Wielkiej Brytanii

Teraz jeżeli na pytanie “Is your pet insured?” słyszę twierdzącą odpowiedź i okazuje się, że mój pacjent jest jest ubezpieczony, to przyznam szczerze – kamień spada mi z serca i tańczę w środku makarenę. Biorąc pod uwagę koszty opieki weterynaryjnej w UK, które są naprawdę spore, ubezpieczenie potrafi totalnie zmienić nasze możliwości diagnostyki i leczenia pacjenta.

Mamy ubezpieczenie? – możemy działać! Wykonanie badań diagnostycznych, krwi, USG, RTG, znieczulenie ogólne, tomografia, rezonans, hospitalizacja, zabieg operacyjny, a nawet ewentualne odesłanie do specjalisty są w naszym zasięgu. Właściciel ubezpieczonego zwierzaka zwykle bardzo szybko zgadza się na “gold standard” plan diagnostyczny, nie muszę starać się ciąć kosztów na każdym kroku, a możliwości postawienia szybkiej diagnozy i rozpoczęcia leczenia są o wiele większe – a co za tym idzie więcej przypadków kończy się happy endem.

Oczywiście jest sporo właścicieli, którzy pomimo, że nie posiadają ubezpieczenia, są w stanie wydać na swojego czworonożnego przyjaciela ostatni grosz, ale niestety koszty diagnostyki potrafią powalić na kolana.

Nawet gdy nie mówimy o bardzo drogich badaniach pokroju tomografia komputerowa czy rezonans magnetyczny, rachunek za podstawową diagnostykę czyli badania krwi, cytologię, USG i prześwietlenie rentgenowskie potrafi bardzo szybko przekroczyć tysiąc funtów – dla przeciętnego zjadacza chleba jest to ponad połowa tego, ile miesięcznie zarabia.
A jest to pierwszy krok… Dodajmy do tego koszty leczenia, regularnych kontroli, hospitalizacji czy zabiegu chirurgicznego. Jeżeli okaże się, że u twojego psa gdzieś w jelitach utknęło ciało obce, diagnostyka i zabieg z łatwością przekraczają 2-3 tysiące funtów.
Komplikacje pozabiegowe i potrzeba pozostania na dłużej w szpitalu?
Koszty szybują w górę, a dla wielu ludzi wyciągnięcie takiej kwoty z kieszeni jest po prostu niewykonalne.

Stąd właśnie często gdy podejrzewamy u naszych pacjentów coś poważniejszego, a są nieubezpieczeni, bywamy bezradni, nasze ręce są związane. Jak mamy zaplanować leczenie jeżeli nawet podstawowe badania nie są w naszym zasięgu finansowym? Nie mamy w naszych gabinetach kryształowej kuli żeby odczytać z niej diagnozę.

Już nieraz miałam takich pacjentów i jest to prawdziwy koszmar, gdyż w wielu przypadkach są to choroby uleczalne, ale bez zdiagnozowania nie potrafimy powiedzieć co danemu maluchowi dolega.

W najlepszym wypadku jesteśmy w stanie odesłać pacjenta do jednej z klinik prowadzonych przez brytyjskie fundacje, które leczą zwierzęta po o wiele niższych kosztach i utrzymują się w dużej części z datków – PDSA, RSPCA, Dog Trust czy Blue Cross.

W innym wypadku możemy starać się podać leki empirycznie tylko na podstawie objawów, gdyż jest to wszystko, na co właściciel może sobie pozwolić – co w większosci przypadków oczywiście się nie sprawdza, bo leczymy zupełnie w ciemno starając się dobrać leki do najpopularniejszych potencjalnych przyczyn. Czasem się uda, czasem zupełnie nie trafimy – leczenie w ciemno i na farta nie sprawdzi się, gdy nasz przypadek nie należy do 5 najczęstszych przyczyn danego objawu, a takie wróżenie z kart i rzucanie lekami w ciemno często skazane jest na porażkę.

W najgorszym wypadku kończy się to eutanazją – gdy właściciel nie jest w stanie pokryć badań i leczenia, nie kwalifiwuje się do odesłania do fundacji, a stan pacjenta ulega pogorszeniu – często jest to niestety najbardziej humanitarna opcja. Ile z nich udałoby się jeszcze żyć przez kilka lat gdyby mogły być odpowiednio zdiagnozowane lub zakwalifikowane do zabiegu? To są te przypadki, których żaden lekarz nie chciałby mieć na swoim koncie, ale każdy się z nimi nieraz spotka w swojej karierze i serce się łamie jak się o tym myśli.

Dlatego też wszystkich świeżo upieczonych opiekunów szczeniaczków czy kociaków w czasie pierwszej wizyty pytam czy myśleli już o ubezpieczeniu swojego podopiecznego. Wiele ludzi często nie zdaje sobie sprawy z kosztów opieki weterynaryjnej dopóki ich pupil poważnie nie zachoruje.

Często opiekunowie myślą, że ubezpieczenie jest kosztowne, nie opłaca się, przecież może nic się nie stanie… Ale wierz mi, zapłacić kilkadziesiąt funtów miesięcznie za możliwość leczenia twojego chorego psiaka bez konieczności sprzedawania własnej nerki na czarnym rynku, oddawania mieszkania pod zastaw lub rozkręcania produkcji metaamfetaminy, aby sprostać kosztom, to naprawdę dobry deal.
Nie zachoruje? Tym lepiej, nic tylko się cieszyć. To, za co płacisz to świadomość, że gdy spadnie na was grom z jasnego nieba, diagnostyka i możliwość pomocy twojemu przyjacielowi są na wyciągnięcie ręki.

Ile zwierzaków jest ubezpieczonych?

Ubezpieczenia zwierząt pojawiły się w UK już wiele lat temu, większość dużych firm ubezpieczeniowych, które oferują polisy na ubezpieczenie samochodu czy domu mają także ofertę ubezpieczenia zwierząt, a istnieją także firmy zajmujące się wyłącznie polisami dla zwierzaków. Ubezpieczyć można nie tylko psa czy kota, ale także konie, króliki, świnki morskie, papugi, kurczaki czy inne bardziej egzotyczne stwory, do wyboru do koloru.

Ubezpieczenie psa czy kot nie jest w Anglii obowiązkowe, a procent ubezpieczonych pacjentów, spotykanych w klinice zależy od jej lokalizacji i specyfiki. Jeżeli przyjrzymy się pacjentom odsyłanym do centrów referencyjnych ubezpieczone jest ponad 90% zwierzaków, co gdy zobaczy się cenniki ich usług jest bardzo łatwe do zrozumienia – rzadko zdarza się aby nieubezpieczony klient zdecydował się na ich usługi, gdyż ceny są naprawdę zaporowe.

Ogólnie rzecz biorąc im więcej ubezpieczonych zwierząt ma klinika, tym łatwiej się w niej pracuje lekarzowi weterynarii.
W klinikach w których zdarzyło mi się pracować zwykle ubezpieczona jest około połowa zwierzaków, natomiast w perspektywie całego UK ubezpieczone jest 32% psów oraz tylko 16% kotów.

No dobrze, a jak działa takie ubezpieczenie?

Ubezpieczenie ubezpieczeniu nierówne i zależnie od tego, na co się zdecyduje właściciel zwierzaka wykupując polisę, tak wiele kosztów leczenia będzie ono pokrywać.

Główe 3 rodzaje ubezpieczeń, które spotykamy zazwyczaj to: accident only, lifetime i non-lifetime cover.

Ubezpieczenia accident only są zwykle najtańszą opcją i pokrywają jedynie koszty leczenia, które wynikają z wypadku lub zdarzenia losowego, natomiast nie będą pokrywały kosztów leczenia żadnego schorzenia które nie jest wynikiem takiego wydarzenia.
Lepsze takie ubezpieczenie niż żadne, ale jest to opcja daleka od idealnej, szczególnie gdy zwierzak, owszem – potrzebuje opieki na emergency, ale jest to wynikiem przykładowo ostrego zapalenia trzustki, a więc nie wypadku – wtedy na ubezpieczenie nie ma co liczyć.

Drugą opcją są non-lifetime covers, które zwykle są ubezpieczeniami 12-miesięcznymi. Oznacza to, że każde schorzenie, które zostanie zdiagnozowane u naszego zwierzaka będzie opłacane przez firmę ubezpieczeniową do 12 miesięcy od postawienia diagnozy lub pierwszych objawów, oczywiście pod warunkiem, że będziemy odnawiać polisę. Innymi słowy przykładowo jeżeli u naszego pięknego czekoladowego labradora Bobbiego zdiagnozujemy atopowe zapalenie skóry w marcu, to ubezpieczenie będzie pokrywać wizyty kontolne, testy skórne, autoszczepionki, nawet karmy specjalnistyczne, sterydy, apoquele, cytopointy, szampony i wszelkie leki z tym związane do 12 miesięcy od tego gdy to schorzenie zaczęło występować, a po tym okresie już nie będziemy w stanie opłacić kosztu leczenia atopii, ani żadnych innych chorób, które z niej wyniknęły czyli przykładowo powikłania grzybicą lub zapalenia ucha zewnętrznego z funduszu ubezpieczenia.
Oczywiście każde ubezpieczenie ma też górną granicę kwoty jaką może nam ubezpieczenie wypłacić, która może się bardzo wahać zależnie od tego co wybierzemy.

Najlepszą (i rzecz jasna – najdroższą) opcją jest lifetime cover, w którym zależnie od stopnia ubezpieczenia, które wybierzemy, ubezpieczenie na każde schorzenie co 12 miesięcy odnawia się. Oznacza to, że jeżeli nasza skacząca na prawo i lewo border collie Sophie ma lifetime cover, a kwota na jedno schorzenie do przykładowo 5 tysięcy funtów, to jeżeli w 1 roku krzywo jej się skoczy, kolano nie wytrzyma i musi mieć zoperowane więzadło krzyżowe i wydamy na to łąćznie z diagnostyką, RTG i badaniami kontrolnymi całą kwotę ubezpieczenia, a 13 miesięcy później pójdzie jej więzadło w drugim kolanie, to możemy znów złożyć wniosek o wypłatę odszkodowania do 5 tysięcy na ten problem – natomiast jeżeli koszty przekroczą te 5 tysięcy w danym roku, to wszystko powyżej musimy zapłacić z własnej kieszeni.

Starszy zwierzak to pacjent wysokiego ryzyka.

Wiele firm ubezpieczeniowych ma ograniczenia, które nie pozwalają ubezpieczyć psa lub kota w opcji lifetime, gdy nie był wcześniej przez nich ubezpieczany, a jest już uznawany za seniora i powyżej pewnego wieku (często jest to 8 lat, ale może się różnić zależnie od firmy) dla nowych klientów oferują jedynie opcję 12-miesięczną, gdyż prawdopodobieństwo przewlekłej choroby jest u starszego zwierzaka o wiele wyższe – w sumie fair enough, ma to sens, prawdopodobieństwo, że starszy pies czy kot w pewnym momencie zachoruje jest tak pi razy oko bliskie 100%.

Jednak tutaj mam także pro tip dla właścicieli zwierzaków niepierwszej młodości – da się znaleźć firmy, które oferują ubezpieczenie lifetime dla starszych zwierzaków – a wiem to bardzo dobrze, bo jako Kocia Matka Polka jestem świeżo po zrobieniu researchu ofert firm ubezpieczeniowych, gdyż szukałam polisy dla moich dwóch 12-letnich kociaków, które przywiozłam ze sobą z Polski i mieszkają teraz ze mną w Manchesterze i – rzecz jasna – jedną z pierwszych rzeczy jaką zrobiłam po przyjeździe zaraz po powitalnym party było ubezpieczenie ich.
(Nawet ze zniżkami weterynaryjnymi, brakiem opłaty za konsultacje i faktem, że większość rzeczy możemy zrobić samemu – wierzcie mi, WARTO).

Ile mamy do wydania?

Górne granice kwoty zależą od tego na jaką polisę się zdecydujemy i wahają się od 500 do 12,000 funtów. Oczywiście im wyższa polisa, tym wyższa będzie opłata za ubezpieczenie, ale też tym spokojniejsi możemy być jeżeli okaże się, że nasz zwierzak wymaga dłuższej hospitalizacji czy poważnego zabiegu – te najwyższe kwoty mogą starczyć na naprawdę sporo, natomiast 500 funtów w nagłym przypadku może nam wystarczyć na opłacenie kosztu wizyty na emergency, podanie kilku leków i… to by było niestety na tyle.

Po roku pracy na ostrym dyżurze z ręką na sercu mogę powiedzieć – pierwsze 1-2 tysiące funtów pęka zwykle w ciągu pierwszej doby, więc no… Lepiej zainwestować w te lepsze polisy.

Od czego zależy cena ubezpieczenia?

Czynników jest wiele, takich jak oczywiście rodzaj ubezpieczenia, do jakiej kwoty będzie pokrywał leczenie naszego zwierzaka, a także wiek, rasa i związane z nią predyspozycje chorobowe, pochodzenie naszego zwierzaka, cena za którą go nabyliśmy, adres pod którym mieszkamy, ile zwierzaków posiadamy i wieeeeele, wiele innych kwestii.

Jak ubezpieczalnie to liczą?
Jestem pewna, że stoi za tym dużo mądrych statystyk, księgowych, panów w koszulach z działu IT oraz algorytmów, ale na prosty, weterynaryjny rozum zasad jest kilka:

1. Zwykle cena ubezpieczenia rośnie wraz z wiekiem naszego zwierzaka i o wiele więcej zapłacimy za ubezpieczenie 15-letniego kota niż 2-miesięcznego kociaka, gdyż z wiekiem prawdopodobieństwo zachorowania wzrasta. Zwykle ma to odzwierciedlenie przy corocznej odnowie polisy, czasem po upływu 8 roku życia pies czy kot jest traktowany już jako senior i cena ubezpieczenia potrafi skoczyć w górę nawet o 30%

2. Na ubezpieczenie wpływa też to czy nasz zwierzak jest rasowy czy nie.
Kwoty ubezpieczenia kundelka i buldożka francuskiego mogą się od siebie różnić nawet kilkukrotną przebitką cenową. (W sumie nietrudno się dziwić, nie?)
Ale jak możecie się spodziewać w wypadku buldożka inwestycja w ubezpieczenie jest naprawdę opłacalna, nawet gdyby wydawało się bardzo drogie – przy pierwszej zdiagnozowanej chorobie właściciele buldożków wraz z lekarzem prowadzącym oddychają z ulgą, jeżeli pies jest ubezpieczony, a z każdą kolejną stają się najbardziej kosztownymi klientami firm ubezpieczeniowych i tymi, którzy na pewno wykorzystają wszystkie możliwości polisy.

3. Droższe będzie także ubezpieczenie psa lub kota jeżeli zapłaciliśmy za niego grube dolary przy zakupie, jeżeli nie są wykastrowane lub wysterylizowane, a w przypadku kotów także to, że kot jest wychodzący, a nie tylko mieszkający w budynku.

4. O kwocie ubezpieczenia będzie też decydowało to pod jakim adresem mieszkamy, czy ubezpieczamy kilka zwierzaków na raz i czy jest to ich pierwsze ubezpieczenie.

Niektóre ubezpieczenia uzależniają coroczną podwyżkę opłaty za ubezpieczenie od tego czy w ubiegłym roku składaliśmy podanie o odszkodowanie czy nie, ale nie wszystkie. Dodatkowo niektóre firmy oferują zniżki dla lekarzy weterynarii i wszystkich pracowników kliniki, tak że ubezpieczenie naszego zwierzaka może być dla nas tańsze niż dla osób z wetą niezwiązanych.

Czego ubezpieczenie nie pokrywa?

Oprócz limitów, które wiele ubezpieczeń nakłada na przewlekłe choroby, jest cała lista usług weterynaryjnych, których ubezpieczenie nie pokrywa.
Są to zazwyczaj zabiegi rutynowe i prewencyjne, których potrzebuje każdy pies czy kot, ongoning conditions czyli choroby wrodzone lub zdiagnozowane przed rozpoczęciem polisy lub też przypadłości, którym można było zapobiec.

W związku z tym większość ubezpieczeń nie będzie pokrywało kosztu sterylizacji, kastracji, sanacji jamy ustnej, szczepień, kosztu odrobaczenia oraz ochrony przeciw pchłom i kleszczom, niektóre z nich niestety nie obejmą też przykładowo… Operacji ropomacicza, gdyż tłumaczą to tym, że jest to choroba której można zapobiec poprzez sterylizację.

Jeżeli nasz szczeniaczek ma krążenie wrotno-oboczne, to niestety ubezpieczenie też nie pokryje jego diagnostyki i leczenia. Podobnie sprawa będzie się miała jeżeli twój pies cierpi na nawracające zapalenie uszu, które wynika z jego alergii, zdiagnozowanej przed rozpoczęciem polisy a także gdy dorosły kot ma nawracające zapalenie górnych dróg oddechowych, które wynikają z zakażenia herpesvirusem gdy był kociakiem.

Ubezpieczenie nie pokryje także choroby, która rozpoczęła się w ciągu pierwszych 14 dni polisy, zwykle nie obejmie kociaków ani szczeniaków poniżej 8 tygodnia życia, psów uprawiających czynnie sporty takie jak wyścigi, psów szkolonych do walki ani wszelkich zabiegów związanych z rozrodem takich jak cesarki, badania hormonalne, inseminacje, cytologie, badania USG i inne zabiegi związane z hodowlą.

Co w takim razie może pokryć ubezpieczenie naszego psa czy kota?

Wiekszość ubezpieczeń pokryje koszty wizyt u lekarza, badań dodatkowych takich jak badania krwi, USG, RTG, tomografię, rezonans, wszelkie biopsje, endoskopię, hospitalizację, płynoterapię, badania laboratoryjne, zabiegi chirurgiczne i leki zarówno podawane w klinice jak i te wydawane do domu.

Wiele ubezpieczeń ma też kwotę przeznaczoną na terapie dodatkowe jak hydroterapia, laseroterapia, rehabilitacja czy akupunktura jeżeli zostaną zalecone przez lekarza weterynarii.

Niejedno ubezpieczenie pokryje także koszty hotelu dla twojego psa czy kota jeżeli z jakiegoś powodu nie jesteś w stanie się nim opiekować (przykładowo sam masz zabieg w szpitalu), część kosztów poszukiwania zwierzaka gdyby uległ zaginięciu lub został skradziony, kwarantanny lub leczenia za granicą, a także koszty uśpienia oraz kremacji lub pochówku twojego zwierzaka.

Słowem – ubezpieczenie pokryje to, co wynika z choroby lub uszczerbku na zdrowiu, ale nie nasze widzimisię czy też zabiegi i leki, których każdy zdrowy zwierzak potrzebuje.

Jakie koszty pokrywa właściciel?

Oprócz opłaty za ubezpieczenie zwierzaka w postaci premium płatnego raz w roku lub w comiesięcznych ratach, istnieje tak zwany excess – zwykle waha się on od 85 do 250 funtów i jest to kwota, którą musi opłacić właściciel gdy chce złożyć podanie o odszkodowanie w związku z chorobą jego pupila.

Użyjmy przykładów, bo tak najlepiej to zrozumieć – jeżeli leczenie twojego yorka Brysia kosztowało 150 funtów, a twój excess wynosi 200, to nie opłaca ci się składać podania do ubezpieczenia, ale gdy jedna wizyta nie wystarczy, Bryś potrzebuje dłuższego leczenia i wizyt kontrolnych i po kilku tygodniach uzbiera się większa kwota związana z tą samą chorobą, możesz zdecydować się jednak opłacić to z ubezpieczenia, a samemu zapłacić tylko excess.
Tutaj kolejny haczyk, szczególnie dla właścicieli psich i kocich staruszków – niektóre polisy mają także variable excess – czyli opłatę 5-20% kwoty leczenia, którą także musi pokryć właściciel. Zwykle variable excess staje się obowiązkowy gdy zwierzak przekracza pewien wiek – dla różnych ras psów czy kotów wiek ten może się różnić, ale warto sprawdzić dwa razy jakie są zasady.

Czy już niedługo w Polsce też będziemy ubezpieczać nasze psy i koty?

Chciałabym powiedzieć “I hope so!“. Jednakże patrząc na to realistycznie, na ubezpieczenia zwierzaków w Polsce pewnie będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Już była próba wprowadzenia ubezpieczeń dla zwierząt na rynek polski, ale niestety skończyła się niepowodzeniem i nie zanosi się na to aby w najbliższym czasie taki projekt miał odnieść sukces.

Aby ubezpieczenia działały musi być spełnione kilka warunków, przede wszystkim współpraca wszystkich lekarzy jako grupy i istnienie jednego systemu, do którego stosują się wszyscy – brytyjska izba nadzoruje każdy ruch lekarzy weterynarii i podobnie musiałoby to wyglądać w Polsce aby firmy ubezpieczeniowe były rentowne.

Do tego dochodzi fakt, że przeciętny Polak ma zgoła inne podejście do ubezpieczeń niż pierwszy lepszy Brytyjczyk – rzadko kiedy ubezpieczamy w Polsce coś, co nie jest obowiązkowe i ubezpieczenia nie są aż tak popularne jak w UK.

Z ubezpieczeń obowiązkowych wszyscy płacimy zdrowotne i wszyscy też wiemy jak wygląda korzystanie z tego ubezpieczenia w praktyce. Podobnie jest z ubezpieczeniami za samochód – płacimy, bo musimy.
Rynek ubezpieczeń w Polsce nie jest tak rozwinięty jak w Anglii, gdzie większość brytyjczyków najchętniej ubezpieczyłaby wszystko, co tylko się da.

Wydaje mi się, że do ubezpieczeń dla zwierząt w Polsce jeszcze długa droga, ale mam nadzieję, że w przyszłości też będą u nas funkcjonować one tak jak teraz w UK.

Ciekawa jestem co Wy myślicie o pomyśle ubezpieczeń w weterynarii?
Zdarzyło Wam się praktykować w krajach, w których zwierzaki są ubezpieczone? Ma to szansę na naszym polskim rynku?

Dajcie znać, dziękówa za uwagę i pozdro!

Leave A Comment