Czy lekarze naprawdę uczą się przez całe życie?

Lekarz weterynarii nigdy nie powinien przestać się uczyć.
Na uczelni przez cały czas powtarzają nam i tłuką to do głowy na każdym kroku – studia to dopiero początek, a dobry lekarz uczy się przez całe życie, wiadomo.

Gdy decydujesz się na wetę w zasadzie nigdy nie możesz powiedzieć “dobra, finito, już wiem wszystko”. Jest to zarówno pięknem jak i przypadłością weterynarii i wszystkich nauk medycznych – dla ścisłych umysłów, które lubią fakty, dane i algorytmy, ciągła nauka, że coś działa tak i siak, ale jednak w rzeczywistości nie zawsze i lista wyjątków jest dłuższa niż lista objawów, to jest jakiś horror.
Oczywiście medycyna i biologia rządzą się swoimi prawami, a nasi pacjenci nie czytają podręczników, więc każda choroba może wyglądać na sto tysięcy różnych sposobów, jeden objaw może wystąpić, a inny nie, wyniki badań mogą być niejednoznaczne, jednostki chorobowe mieszać się ze sobą i ogółem to w medycynie nic nigdy nie jest na sto procent i nic nie jest czarno-białe.
Dodatkowo ciągle wychodzące nowe badania bardzo często zaprzeczają poprzednim i podają w wątpliwość podstawy naszej wiedzy, wychodzą nowe wytyczne i schematy, wiedza medyczna i zalecenia dla lekarzy zmieniają się bez ustanku i coś co dzisiaj uchodzi za prawdę objawioną za kilka lat może odejść do lamusa.
No jakieś przekleństwo, choć z drugiej strony też… Właśnie to wyzwanie sprawia, że w wecie można się zakochać i nigdy nie znudzić!
Nawet gdy już praktykujesz od wielu lat i sporo przypadków wydaje ci się prostych jak drut, to jednak ciągle możesz dowiadywać się nowych rzeczy, ciągle wychodzą nowe badania, nowe metody diagnostyki, zmieniają się protokoły…

Wiele przypadłości u naszych pacjentów może objawiać się na najróżniejszy sposób, niektóre objawy mogą być mylące i dzięki temu nawet prosto wyglądający przypadek może okazać się zagadką.

Rozwiązując medyczne przypadki możesz się poczuć jak superdetektyw z lupą, w prochowcu i ciemnych okularach, który za pomocą śledzenia różnych mylących poszlak próbuje w końcu schwytać złoczyńcę.
Możesz zapisywać tablice objawami, medytować i szukać olśnienia, robić grafiki i wykresy, porównywać wyniki badań, doczytywać w książkach i najnowszych doniesieniach i niczym doktor House w końcu docierać do diagnozy!

No a żeby to wszystko było możliwe nie ma innej możliwości niż regularnie się uczyć, czytać, dokształcać i uzupełniać swoją wiedzę.

Super, w teorii brzmi to wspaniale, a jaka jest praktyka?

Po tym jak kończysz studia i po 6 latach zakuwania w końcu wydostajesz się na światło dzienne i nareszcie jesteś w stanie zastosować te wszystkie mądre, wykute na pamięć rzeczy w praktyce, jak każdy początkujący lekarzy jesteś na pewno mega ambitny, starasz się śledzić najnowsze doniesienia i doczytywać informacje o każdym z przypadków. Pewnie zaprenumerowałeś co najmniej kilka magazynów weterynaryjnych, zapisujesz się na listy każdego możliwego webinaru, a twój rok biegnie w rytmie konferencji weterynaryjnych.

Pomijając fakt, że zwykle – nawet pomimo biegania przez całe studia na kliniki, dodatkowej nauki, różnych wakacyjnych praktyk i wolontariatów – początek pracy klinicznej jest jak lądowanie na księżycu. Nagle te wszystkie informacje z sześciu lat, które siedzą ci w głowie musisz skondensować w jednym momencie i wykorzystać, żeby zrobić to, co lekarz weterynarii ma do wykonania – rozpoznać objawy, poprowadzić tokiem badania, a następnie leczenia.

Proste? Wydaje się, że po to studiowaliśmy przez 6 lat, a jednak studia weterynaryjne do pracy klinicznej przygotowują nas mniej więcej w takim samym stopniu jak do bycia płetwonurkiem lub hodowcą kangurów.

Przedmioty dotyczące diagnostyki (w przeciwieństwie do przedmiotów, które uczą suchej teorii) na studiach traktowane są zwykle po macoszemu, a listy objawów i zmian patologicznych, które wkuwamy w ogóle nie przygotowują nas do działania od drugiej strony czyli jak dojść od nitki do kłębka – od zobaczenia objawów i stanu klinicznego do diagnozy i leczenia.

No więc dobra – zaczynasz pracę jako pełnoprawny lekarz, masz pierwsze przypadki, pierwsze diagnozy – starasz się doczytywać i dowiadywać się ile się da. Pierwsze tygodnie pracy zwykle są na tyle stresujące samym faktem, że to TY teraz jesteś odpowiedzialny za pacjentów, że po dniu spędzonym w klinice jesteś tak zmęczony, że mówiąc bez ogródek, po prostu padasz na pysk.

I jak masz znaleźć czas i energię na dodatkowe douczanie się, gdy po 12 godzinnym dyżurze wracasz do domu tak wycieńczony psychicznie i fizycznie, że jedyny wysiłek umysłowy na jaki cię stać to odgrzanie kolacji w mikrofalówce i odpalenie odcinka “Dlaczego ja?”, wieczór przesiadujesz jak ameba wpatrując się przed siebie, a połowie przypadków i tak usypiasz na kanapie przed upływem pierwszych 30 minut serialu?

No a co z kształceniem się i szalonymi ambicjami?
Co z najnowszą wiedzą i stawaniem się lepszym lekarzem każdego dnia?
Co z tą energią do zdobywania wiedzy i zostawania najlepszym z najlepszych specjalistów?

Zapytałam was ostatnio na instagramowej ankiecie czy znajdujecie czas na dokształcanie się po pracy – tylko 1/3 z was odpowiedziała twierdząco, a na pytanie czy uważacie, że uczycie się wystarczająco tylko 5% osób odpowiedziało, że tak!

To znaczy, że 95% z nas uważa, że powinniśmy się uczyć więcej.

Czyli wychodzi na to, że 95% z nas to po prostu leniwe buły, które nie umieją się zmotywować do nauki?
No halo, jakoś się umieliśmy zmotywować przez 6 lat studenckiej przygody, więc jakoś nie sądzę.

Sama jakiś czas temu zauważyłam, że lista tematów, które sobie zapisuję i na które miałam zamiar coś doczytać niebezpiecznie zaczyna przypominać długością “Ogniem i Mieczem”, a często gdy ambitnie zacznę zgłębiać jakiś temat i zasiądę do lektury weterynaryjnego tomiszcza siedząc w fotelu po ciężkim dniu, to nieraz już po 10 minutach mój umysł pływa po zielonych łąkach i liczy owieczki.

Jakie mam więc sposoby na to aby ciągle się dokształcać i czuć, że się rozwijam, a nie robić tego kosztem snu albo zarzucenia życia towarzystkiego na najbliższe 20 lat?
W końcu można było się przemęczyć przez studia i przesiedzieć 6 lat w książkach, ale chyba nikt z nas nie chce ciągnąć tak całego życia i będąc na emeryturze wspominać jak to nie uprawialiśmy sportów i nie mieliśmy znajomych ani hobby, ale za to czytaliśmy dużo książek specjalistycznych i byliśmy świetnymi lekarzami.

  1. Po pierwsze primo nie wyznaczaj sobie celów, które są NIEWYKONALNE. Pracujesz na etat, dorabiasz dyżurami w weekendy, wracasz do domu, wyprowadzasz psa, idziesz na siłownię, gotujesz dwudaniowy obiad, a na dokładkę planujesz czytać jeden rozdział, 5 artykułów, oglądać webinar i jeszcze napisać własną pracę naukową na sam koniec?

    O ile w pracy nie przyjmujesz tylko jednego pacjenta na 3 godziny to ten plan skazany jest na porażkę. Spójrz logicznie i szczerze sobie odpowiedz ile masz czasu w ciągu dnia, jak bardzo zmęczony jesteś po pracy i ile realnie jesteś w stanie zrobić.
    Czytać dwa artykuły w tygodniu?
    Pewnie wydaje się mało i niezbyt ambitnie, co?
    Zrobisz to z palcem w nosie w czasie przerwy obiadowej?
    Idealnie! Postaw sobie cel, który na pewno będziesz w stanie zrealizować, a wtedy nie będziesz się biczować bo “znowu się nie udało, ty mało ambitna buło” – mały sukces sprawi, że chętniej będziesz sięgać po więcej i jak wyrobisz sobie nawyk czytania tych dwóch artykułów, to wszystko ponad to będzie jdodatkowym sukcesem i będziesz mógł sobie sam przybijać high five jeden za drugim!
  2. Połączenie teorii z praktyką – czyli doczytywanie do konkretnych przypadków.
    Jeden z moich ulubionych, najbardziej wydajny i intuicyjny sposób nauki, a wielu z was także wymieniało go w wiadomościach prywatnych jako najlepszą metodę nauki.

    Jeżeli masz pacjenta z daną przypadłością i przeczytasz dotyczący jej rozdział z książki lub kilka artykułów o wiele lepiej i na dłużej zapadnie Ci to w pamięć – i też będzie Ci łatwiej skorzystać z tej wiedzy w przyszłości!
    Wydrukuj schemat postępowania albo dodaj do ulubionych na czytniku – nie chodzi o to żeby wykuć całe postępowanie na pamięć, a żeby wiedzieć do czego wracać gdy będziesz mieć podbnego pacjenta.
    W moim przypadku czytanie artykułów “na sucho” bez wykorzystania w praktyce po prostu mija się z celem, gdyż zwykle 2 tygodnie później już ledwo pamiętam o czym czytałam, a gdy przeczytam coś w nawiązaniu do pacjenta to zostaje w głowie na duuużo dłużej.
  3. Dyskusje z innymi lekarzami weterynarii.
    Czy to na forum weterynaryjnym, grupie na Whatsappie czy na spotkaniu z weterynaryjnymi ziomeczkami (tak, tak, wiem, że zawsze gadamy o wecie po pracy… :D) – każdy przypadek co do którego mam wątpliowści, albo który mnie szczególnie zainteresował staram się omówić z koleżankami i kolegami, który siedzą w wecie – nieraz oni widzieli coś podobnego, mają świeże spojrzenie, mogą doradzić i podpowiedzieć w którą iść stronę.

    To samo warto wypróbować w pracy – u mnie w klinice wprowadziliśmy comiesięczne spotkania, na których każdy lekarz opowiada o swoich najciekawszych przypadkach (lub takich co do których miał wątpliowości!) dzięki czemu całym zespołem możemy się nad nimi zastanowić i wzajemnie się z nich uczyć – oczywiście organizując takie dyskusje trzeba zachować pewne zasady i umówić się, że nikt nikogo nie ocenia, nie krytykuje i nie wyzywa od debili, a staramy się merytorycznie podejść do przypadku tak aby WSZYSCY skorzystali i zastanawiamy co zmienić w naszym postępowaniu w przyszłości.
  4. Szkolenia i… wprowadzanie wiedzy w życie.
    Szkolenia i konferencje są super, ale ile razy byliście na kursie lub słuchaliście wykładu o czymś, co wydało wam się super interesujące, po czym miesiącami nie wykorzystaliście tego w praktyce?

    Byliście na kursie robienia echo, po czym wracacie do pracy i nie robicie żadnego skanu serca? No jasne, że wyleci wam z głowy.
    Moim sposobem jest starać się uzyskać tyle praktyki ile się da zaraz po szkoleniu – wymaga to trochę inicjatywy, ale w końcu inwestujecie w siebie. Zacznij umawiać pacjentów na echo, zorganizuj “miesiąc przesiewowych badań serca” i po takiej praktyce będziesz czuć się pewniej i będziesz coraz lepszy, a nauka nie pójdzie jak krew w piach!
  5. INTERNETY.
    Książki są super, fajnie się je czyta i ładnie pachną, ale mają to do siebie, że ciężko dużo ciężej po nie sięgnąć, niż po telefon, który towarzyszy nam w tramwaju, w pracy, w łóżku i… często nawet w toalecie. 😀

    Moimi ulubionymi źródłami wiedzy w internecie są podcasty weterynaryjne – nie musisz siedzieć przed kompem i wpatrywać się w ekran aby ich słuchać, możesz je odpalić w drodze do pracy, podczas treningu czy weekendowego odgruzowywania mieszkania i nie poświęcając wiele dodatkowego czasu czegoś mądrego się nauczyć.

    Merytorycznych treści w necie jest naprawdę sporo, a jednymi z moich ulubionych są RVC Clinical Podcast oraz VetGirl – super sposób na dawkę wiedzy bez spędzania kolejnych godzin przed kompem, a dodatkowo scena podcastowa rozrasta się w bardzo szybkim tempie, więc mam nadzieję, że już wkrótce zaczną się pojawiać również polskie weterynaryjne podcasty.

    I tu taki P.S. Jak znacie godne polecenia weterynaryjne podcasty to podeślijcie mi, pliska! bo pragnę nowości, a że codziennie dojeżdżam do pracy, to mam naprawdę dużą moc przerobową dla podcastów!
  6. Social media czyli zjadacz czasu numer jeden – facebooki, instagramy i inne takie-takie.
    Śledzenie grup weterynaryjnych – nie tylko tych polskich – i podglądanie dyskusji na temat przypadków jest naprawdę świetnym sposobem uzupełniania wiedzy i może nas dużo nauczyć, a przecież i tak większość z nas spędza sporo czasu scrollując social media.

    Często śledzę dyskusje na temat przypadków wywiązujące się na forach weterynaryjnych – nie czuć jakby się ślęczało nad książkami, a dużo wiedzy można podłapać.
    To samo na instagramie – jest pełno merytorycznych kont skierowanych do lekarzy i studentów weterynarii z których można dowiedzieć się ciekawostek weterynaryjnych. Wiedza kompletnie za darmo i na wyciągnięcie małego paluszka.
  7. Ostatnie i moje ulubione – uczenie innych!
    Chyba każdy kto miał kiedyś chociaż przez krótką chwilę okazję uczyć kogoś innego wie jak dobrze utrwala to wiedzę i pomaga usystematyzować informacje. Na studiach uwielbiałam uczyć się na głos, do szpilek z anatomii nauczyłam się pokazując znajomym który nerw i która tętnica jak się nazywają, a w pracy klinicznej nic nie sprawia, że dostaję większego kopa do sprawdzenia informacji niż to, że wyjaśniam jednemu ze studentów lub młodszych kolegów jak coś działa lub gdy sama przygotowuję na ten temat jakieś materiały!
    Zawsze staram się żeby wszystko było dopracowane merytorycznie, więc każdą informację sprawdzam, a każde pytanie zadane przez czytelnika lub słuchacza sprawia, że zyskuję nową perspektywę i szukam odpowiedzi. Jeżeli tylko nie boisz się czasem przyznać, że czegoś nie wiesz – bo nie będziesz znać odpowiedzi na KAŻDE pytanie, to zdecydowanie polecam tę metodę.

No i to tyle. Nie mam 10 złotych porad, wszyło 7 i musi tyle zostać.

Mam nadzieję, że te sposoby choć troszkę wam pomogą nie tylko zaplanować własny system i sposoby nauki, ale też spojrzeć na swoją lekarską karierę z większą wyrozumiałością.

To normalne, że nie masz czasu uczyć się tyle ile byś chciał.

To normalne, że po pracy chcesz odpocząć, oderwać się od weterynarii i nie masz czasu ani energii uczyć się tyle, ile ci się wydaje, że powinieneś.
Myślę, że każdy z nas ma ten ambitny głos krytyka z tyłu głowy, który każe ci stawiać sobie cele, na które nie porwałby się nawet największy fanatyk nauki.
Ale sądzę, że każdy z nas musi czasem powiedzieć temu głosowi “hola, hola, wstrzymaj konie!” i przestać cały czas obwiniać się, że robi za mało.

Wiem, że nam lekarzom mega trudno jest pozwolić sobie na luz i przestać być nadambitnymi, ale patrząc na to jak ciężko jest ludziom w naszym zawodzie i jak wiele z nas rezygnuje z tej pracy kilka lat po uzyskaniu dyplomu, dochodzę do wniosku, że warto pamiętać o tym, że naszym jedynym celem nie jest robić jak najwięcej, jak najszybciej i jak najwydajniej.

Jeżeli chcecie zostać w weterynarii na dłużej, a nie wypalić się po 5 latach w zawodzie, to warto spróbować znaleźć balans pomiędzy dążeniem do bycia najlepszym możliwym lekarzem, a pozwoleniem sobie na bycie człowiekiem.
I leniwą bułą czasem też – tak od czasu do czasu. 😉

0 thoughts on “Czy lekarze naprawdę uczą się przez całe życie?

  1. imafan

    Twój blog dużo wyjaśnił super, że piszesz 😀 . Mam pytanie o czas pracy jako new graduate, czy wrzucają cię w wir dyżurów i weekendy czy jest to dobrowolna decyzja młodego lekarza/rki?

    1. weterymaria

      Hej, dziękóweczka za miłe słowa! <3 Jak chodzi o pracę to ja od początku przyjmowałam pacjentów sama, mając zaplecze i wsparcie innych lekarzy, ale zanim zostałam zostawać sama na dyżury weekendowe, to minęło trochę czasu – jest to do dogadania indywidualnie zależnie od tego na ile samodzielnie się czujesz i u mnie podjęcie tej decyzji było wspólne z moimi mentorami. 🙂

Leave A Comment