Jak przetrwać pierwszy rok po studiach? Poradnik młodego lekarza weterynarii.

Już za miesiąc – dwa w dorosły świat i na tak zwany rynek pracy wkroczy kilkaset świeżo upieczonych, dumnych lekarzy weterynarii.
Pewnie gdy piszę te słowa część z was wybiera sukienki na bal absolwencki, część na ostatnią chwilę zakuwa do końcowych zaliczeń, a prawie wszyscy czasem spoglądają w lustro, czują gorący oddech dorosłości na karku i z paniką w głowie myślą sobie “Jak to możliwe, że to już???”.

Pewnie nie możesz uwierzyć w to, że po sześciu (w wariancie optymistycznym) latach zakuwania te studia naprawdę dobiegają końca i już poza dopełnieniem formalności nic nie dzieli cię od dumnego postawienia “lek.wet.” przed twoim nazwiskiem.

To nareszcie jest rzeczywistość, wygrałaś ten wyścig! Wychodzisz z tego starcia zwycięsko, opuszczasz ring z podniesioną rękawicą, sześcioletni bieg dobiega końca, a na mecie czeka fotka w todze wrzucona na fejsbuka z podziękowaniami dla rodziny i znajomych, uścisk dłoni od rektora i dyplom z napisem “lekarz weterynarii”. Profesorowie zamiast marnym pomiotem zaczynają nazywać cię “koleżanką po fachu”, a klienci zwracają się do ciebie per “pani doktor”. (No albo “doktorze”, jeżeli nosisz brodę, wiadomo.)
No żyć, nie umierać!

Ale, ale… Koniec studiów to nie tylko koniec kolokwiów i egazminów, to też początek zupełnie nowego etapu i każdego z nas oprócz całej masy ekscytacji, euforii i radości z pierwszej wyrobionej pieczątki ogarnia też poczucie odpowiedzialności za własny los i myśl, że chyba jeszcze nie jesteśmy na to do końca gotowi. Te studia to już naprawdę przeszłość i teraz zaczyna się tak zwane dorosłe życie, które (niezależne badania wśród moich czytelników potwierdzają) jest o niebo lepsze niż studia – ale też stawia więcej wyzwań, bo już nie jesteście wrzuceni w uczelnianą machinę, w której wszystkie ścieżki są wyznaczone, każdy musi nauczyć się tego samego i zrealizować ten sam sylabus.

Jeżeli boisz się tego jak sobie poradzisz, wydaje ci się, że nie jesteś gotów na to wyzwanie jakim jest bycie tą osobą po studiach, które już na tym etapie wszystko powinna wiedzieć oraz mieć plan i wydaje ci się, że wszyscy wokół są jakoś tak lepiej przygotowani na to dorosłe życie, to nie martw się.
Czujesz, że dorosłość i ten tytuł wzięły cię tak jakoś z zaskoczenia?
Studia wydawały się drogą przez wieczność, ale teraz gdy się skończyły to nie możesz zrozumieć, jak to możliwe, że na koniec tej drogi w ogóle nie jesteś przygotowany do tego, co ma nastąpić dalej?
Nie ty jeden.
Dla każdego zderzenie się z faktem, że teraz to ty jesteś najprawdziwszym w świecie lekarzem weterynarii i to ty masz podejmować decyzje jest szokiem i może wydawać się przytłaczające. Przecież jeszcze nie jesteśmy na to gotowi! Wierzcie mi, że wszyscy tak się czuliśmy.

Co dalej?

Część z was pewnie już wakacji wie gdzie będzie odbywać staż, część wróci do domu zasilić szeregi rodzinnej kliniki, część planuje zostać na znanej przystani – uczelni i piąć się w górę aby kiedyś przejąć pałeczkę od podstarzałych profesorów, a część budzi się oblana zimnym potem z myślą, że tu oto dorosłość puka do drzwi, a wy nie wiecie co będziecie robić ze swoim życiem za dwa miesiące. (Pozdrawiam wszystkich nieogarów z ostatniej grupy i piąteczka! :D).

Niezależnie od tego czy będziesz rozpoczynać samodzielną pracę w klinice, którą znasz od lat i chodziłaś tam na każde praktyki wakacyjne, czy też pierwszy raz znajdziesz się w przychodni na twojej rozmowie o pracę, jedno jest pewne – pierwsze 12 miesięcy w pracy będzie stresujące.
Nie da się tego uniknąć, bo sam fakt wkraczania w samodzielną pracę kliniczą po prostu jest stresujący – nowa sytuacja, nowa rola i wysokie wymagania, które każdy znany mi lek.wet. sobie stawia – nie da się uniknąć stresu – taki już jest urok przełomowych momentów w życiu. Pewnie nieraz poczujesz, że ta praca cię przytłacza, częściej będziesz czuć, że nie masz pojęcia co robisz, niż będziesz sie czuć panią sytuacji.

Z myślą o wszystkich was którzy będą wkrótce zaczynać swoją przygodę w pracy klinicznej napisałam ten tekst, w którym zebrałam kilka porad, które sama chciałabym usłyszeć gdy dwa lata temu odbierałam dyplom i właśnie miałam przed sobą pierwszy krok w świecie poza uczelnią.

  1. Znajdź miejsce pracy, którego nie będziesz nienawidzić każdego dnia.

    Już wystarczającym stresem jest fakt, że od ciebie zależne jest zdrowie i życie twoich pacjentów, nie warto dokładać do tego toksycznego środowiska pracy, szefa leśnego dziadka, który zamiast wspierać tylko krytykuje czy też teamu, w którym wszyscy najchętniej wbiliby sobie kosę w plecy gdy tylko ktoś się odwróci.

    Jeżeli znasz klinikę z czasów studenckich i znasz zespół od podszewki – ekstra! Ale nawet jeżeli nie masz tyle szczęścia, to też nic straconego – poświęć czas na research danego miejsca, nawet jeżeli zamierzasz tam odbyć tylko staż – porozmawiaj z byłymi i obecnymi pracownikami, ludźmi którzy odbywali tam staż w zeszłych latach – weterynaryjny świat jest malutki i jestem pewna, że większość ludzi chętnie odpowie na kilka pytań o atmosferę w pracy.
    Taki wywiad środowiskowy może uchronić cię przed fatalnym startem, a w miejscu, w którym warto się zatrzymać szef na pewno powinien zgodzić się na rozmowę z kimś z zespołu lub byłymi praktykantami, a jeżeli zareaguje negatywnie – cóż, jest to dobra wskazówka żeby… Zabrać nogi za pas i UCIEKAĆ JAK NAJDALEJ OD TAKIEGO PRZYBYTYKU.
  2. Bądź częścią drużyny.

    W ankiecie przeprowadzonej z młodymi brytyjskimi lekarzami weterynarii jako jedno z największych wyzwań młodzi lekarze weterynarii wskazywali wpasowanie się w zespół w klinice i stanie się jego częścią.
    Zazwyczaj wygląda to tak, że gdy zaczynasz pracę w nowym miejscu jako świeżak, nie dość, że masz wokół siebie mnóstwo nowych twarzy, imion to dosłownie wszystko łącznie z rolą, przypadkami, programem komupterowym i gamą dostępnych leków jest dla ciebie nowe.
    Ciężko od razu poczuć się częścią teamu i skupić na zawieraniu znajomości, szczególnie gdy większość czasu spędzasz szukając odpowiedniego leku na infekcję pęcherza dla chomika, protokołu diagnostycznego atopii czy zaglądasz we wszystkie szafki próbując znaleźć tonometr.
    Ale naprawdę żeby żyło i pracowało ci się łatwiej i przyjejmniej – warto postarać się poznać ludzi, z którymi pracujesz. Pomyśl, że nowy pracownik to jest stres dla wszystkich, nie tylko dla ciebie – nikt nie jest pewien na ile samodzialny będziesz i jak wiele wsparcia potrzebujesz.

    Postaraj się zjednać sobie starszych stażem lekarzy oraz techników, którzy nieraz mogą pomóc ci w niejednej opresji – od szukania fluoresceiny do wybrania laboratiorium, które najszybciej wykona wszystkie testy, których potrzebujesz. Zwykle wystarczy, że włożysz w to choć troszkę wysiłku i pozwolisz się poznać z ludzkiej strony, a praca będzie o wiele łatwiejsza, mniej stresująca i… sprawniejsza! I choć w zabiegany poniedziałkowy ranek zawieranie przyjaźni w pracy może się wydawać ciężkie, to już na przerwie na kawę czy w luźne popołudnie warto spróbować choć troszkę poznać ludzi, z którymi pracujesz i spędzasz połowę swojego dnia.
  3. Kto pyta, nie błądzi.

    Na początku w pracy klinicznej wątpliwości będziesz mieć pewnie w zasadzie co do każdego przypadku. Jeżeli masz szczęście i pracujesz ze wspierającym się zespołem lekarzy (a na pierwszy rok praktyki to podstawa!) ,którzy są chętni do pomocy, to na pewno przez pierwsze miesiące będziesz niejednokrotnie zadawać pytania, które wydają ci się głupie:
    -Czy ta rana tak powinna wyglądać po dwóch tygodniach?
    -Na jak długo przepisać antybiotyk?
    -Czy tylko ja słyszę u tego kota galopującą arytmię?
    -Czy ten pies serio nie ma śledziony na USG?
    -Czy to ciało obce i musimy operować czy nie i leczymy zachowawczo?… I tak dalej, i tak dalej, można wymieniać bez końca..

    To, że masz wątpliwości jest zupełnie w porządku.

    Nie wstydź się zadawać pytań – lepiej zadać głupie pytanie niż unieść się ambicją i nie zapytać kolegi po czym żałować swojej decyzji wiedząc, że gdybyś tylko spytał i zmienił leczenie, to może tego pacjenta dałoby się uratować.
    Każdy z nas, szczególnie na początku potrzebuje mieć doświadczonego lekarza, który spojrzy na twój plan postępowania i nawet jeżeli nic nie zmieni, tylko powie “tak, ekstra, właśnie tak bym zrobił” – to właśnie da nam pewność, że idziemy dobrą ścieżką. I o to chodzi!
    Potwierdzenie, że ktoś doświadczony zgadza się z naszym planem to właśnie to, czego potrzebujemy – w ten sposób nauczysz się podejmować samodzielne decyzje. Jeżeli raz porozmawiasz z kimś o nurtującym cię przypadku to w przyszłości już bez niczyjej pomocy będziesz wiedział jak postępować z podobnym pacjentem.

    A z czasem zobaczysz, że poprzeczka sama ci się podniesie i będziesz konsultował z innymi lekarzami tylko takie przypadki, w których nie będziesz wiedział co robić. A takie będą zawsze, choćbyś miał sto lat praktyki.
    Dobrzy lekarze to ci, którzy potrafią przyznać się, że czegoś nie wiedzą – i dzięki temu znaleźć odpowiedź na to pytanie.

    Na pewno na początku będzie ci się wydawało, że nie jesteś pewien żadnej decyzji – i tak się czuje każdy z nas na początku.
    Pozwól sobie na to, że możesz czegoś nie wiedzieć i nie biczuj się za to – z każdej sytuacji staraj się wyciągać wnioski, a zobaczysz jak wiele się zmienia i o ile bardziej pewny siebie będziesz po 12 miesiącach.
  4. Ciesz się z sukcesów i świętuj nawet najmniejsze wygrane.

    Pierwsza samodzielna sterylka?
    Pierwszy dyżur w pojedynkę?
    Dostałaś kartkę z podziękowaniami od klienta, a może po prostu trafił ci się pacjent, którego udało ci się samodzielnie zdiagnozować i wyleczyć?

    Celebruj nawet niewielkie sukcesy, upamiętniaj to, co ci się udało i ciesz się z nich – mamy tendencję do rozpamiętywania porażek, a na rzeczach, które nam wyszły dobrze nie skupiamy swoich myśli, no bo po co, przecież powinniśmy to umieć tak po prostu.
    No właśnie nie! Tak, jak warto świętować każde zdanie egzaminu, tak każdy postęp i sukces w pracy warto celebować.
    Nie mówię żebyś po każdym założeniu wenflonu śpiewał “We are the champions!”, ale jeżeli dodychczas wkłucie się w żyłę stanowiło dla ciebie wyzwanie, a w końcu zaczęło ci się to udawać, to przybij sobie takiego mentalnego piątala!
    Po setnej sterylce przestaniesz się z nich tak cieszyć, więc póki możesz, to świętuj każdy mały powód, który udowadnia ci, że jesteś dobry w tym, co robisz!
  5. Nie biczuj się za porażki.

    Błędy są częścią nauki i są nieuniknione.
    Aby nigdy nie pomylić dawki leku, nie założyć szwów, które puszczą i nie pomylić się co do diagnozy musiałbyś… po nie pracować klinicznie i nie podejmować żadnych decyzji.

    Nie ma szans na nie popełnianie błędów i jeżeli zaakceptujesz to na samym początku to łatwiej przyjdzie ci być dla siebie życzliwym, gdy te błędy będą się zdarzać. Bo będą się zdarzać, tak jak zdarzają się każdemu lekarzowi, i tym mniej, i tym bardziej doświadczonym.

    Wiem, że łatwiej się to mówi niż wprowadza to w życie (jak u większości z nas mój wewnętrzny krytyk nie odpuści żadnej okazji żeby wytknąć mi w twarz każdą porażkę), ale warto próbować z takim nastawieniem podejść do sprawy.
    Jeżeli na wieść o popełnionym błędzie zaczynasz się się obwiniać i myślisz “no tak, oczywiście, że te szwy puściły, to ja to spieprzyłam, bo nic nie umiem i jestem beznadziejnym lekarzem”, czujesz, że świat wali ci się na głowę i najchętniej zawinęłabyś się na resztę życia w burrito, to zatrzymaj się, powiedz swojemy krytykowi “hola, wstrzymaj wodze!” i zastanów się czy gdyby to twoja najlepsza przyjaciółka zrobiła taki błąd to też byś ją zjechała od góry do dołu i rzuciła mu taką wiązankę?
    No właśnie.

    Spójrz na to realistycznie.
    Czy serio idąc rano do pracy każdego dnia myślisz, że wszystko pójdzie w 100% dobrze i wszystko się uda? Czy to jest w ogóle możliwe, żeby nie popełnić żadnego błędu, żeby wszystkie zabiegi przeszły bez komplikacji, a wszystkie przypadki były zdiagnozowane poprawnie i książkowo zareagowały na leczenie?
    No właśnie.

    Staraj się każdą pomyłkę i błąd wykorzystywać do nauki i wyciągaj z niej wnioski aby nie powtarzać błędów – bo choć jest to oklepane i mamy tłuką nam to do głowy od dzieciaka, to jakoś często zapominamy, że o to właśnie chodzi, żeby się na tych błędach uczyć, a nie żeby ich nigdy za wszelką cenę nie popełnić.
  6. Miej przygotowaną wymówkę żeby zniknąć z gabinetu.

    Zaskoczeni? Choć może się to wydawać śmieszne, jest to jedna z najważniejszych rad dla młodego (i nie tylko) lekarza, którą dał mi starszy kolega w klinice i, o Jezusku, jakże mu za to byłam wdzięczna już od pierwszego dnia pracy.

    Przyszedł o ciebie pacjent o nietypowych objawach i koniecznie musisz zajrzeć do jednej z mądrych książek na zapleczu, a może podpytać bardziej doświadczonego lekarza co sądzi o postępowaniu z takim przypadkiem?

    Przygotuj sobie na zapas powód dla którego musisz na chwilę wyjść na zaplecze – nie brzmi to zbyt profesjonalnie jeżeli powiesz “Wie Pani co, muszę tylko iść i sprawdzić objawy Pimpusia w Googlu i zaraz będę z powrotem!”, więc lepiej pomyśl o innym zgrabnym powodzie, który pozwoli ci ulotnić się z gabinetu, jak na przykład:
    “Pójdę sprawdzić jaki mamy teraz na stanie lek/antybiotyk, który moglibyśmy zastosować.”
    albo…
    “Pójdę sprawdzić czy nasze laboratorium przeprowadza to badanie.”
    lub po prostu…
    “Pójdę sprawdzić czy mamy **bardzo ważne narzędzie do przeprowadzenia badania – jakiś otoskop, pęseta czy inna ekstra ważna rzecz**”.

    Oczywiście jeżeli pracujesz w większej klinice i chcesz przeprowadzić badanie bez śledzącego cię na każym kroku wzroku właściciela czy doradzić się innego lekarza, to zaoferuj, że na przykład weźmiesz Pimpusia na zaplecze aby przeprowadzić pełne badanie okulistyczne czy ocenić kulawiznę przy pomocy technika, a opiekun może zaczekać w poczekalni.
    Wszyscy wiemy, że często dużo łatwiej przebadać pacjenta i pomyśleć logicznie, gdy zestresowany właściciel nie patrzy ci na ręce.
  7. Zostań w kontakcie z ziomkami ze studiów.

    Wszyscy wyruszacie w podobną podróż rollercoasterem i choć często po studiach pewnie rozjedziecie się w rózne strony świata, to warto dbać o tej przyjaźnie. Wsparcie rodziny i nieweterynaryjnych przyjaciół na pewno ci pomoże w rozterkach związanych z pracą, ale wymiana doświadczeń z innymi lekarzami, którzy jadą na tym samym wózku jest bardzo pomocna w tej przygodzie.

    Nikt nie zrozumie stresu związanego z pierwszym samodzielnym dyżurem czy ekscytacji z odnalezienia nadnerczy na USG tak, jak inni młodzi lekarze, którzy przeżywają to samo.

    Mieć paczkę znajomych ze studiów, do których możesz napisać o poradę o każdej porze dnia i nocy to złoto – dla nich nie ma głupich pytań i nikt cię nie wyśmieje za “ile palców powinna mieć świnka morska?” czy “jak najlepiej znieczulić buldożka?”.
    Dobrym pomysłem jest grupa na Whatsappie czy Messangerze, którą sama mam z moimi znajomymi, gdzie w razie czego możemy pytać się nawzajem i pomagać sobie w zmaganiach w pracy klinicznej – nie będzie ci głupio zadać nawet najprostszego pytania, bo wszyscy jesteście tam w podobnej sytuacji!

  8. Zadbaj o życie poza weterynarią.

    Przez pierwsze miesiące pracy głowa będzie ci się aż gotować od wrażeń – codziennie wykonujesz nowe rzeczy, codziennie masz przypadki, z którymi nie spotkałeś się nigdy wcześniej, twój mózg pracuje na 110%, a obwody neuronów przesyłają informacje z taką częstotliwością, że po wyjściu z pracy czujesz, że twój mózg zużył tyle kilowatów mocy, że potrzebowałby tydzień aby się zregenerować. Codziennie przez większość dnia wiesz jedynie to, że nic nie wiesz, a ilość informacji i bodźców przytłacza cię maksymalnie.

    Ten tak zwany work – life balance to temat tak oklepany, że aż nie chce się o nim wspominać, bo leży gdzieś pomiędzy coachingiem a pytaniem “gdzie widzisz siebie za 10 lat?” – sama mam powyżej dziurek w nosie wyskakujących zewsząd okrzyków “Musisz mieć pasje i poświęcać się im!” oraz “Odnajdź i pielęgnuj swoje wewnętrzne dziecko!”.

    Daleko mi do coachingowych gadek motywacyjnych, ale prawda jest taka, że serio, serio warto mieć chociaż jedno zajęcie, które nie będzie związane z byciem lekarzem weterynarii – nie po to żeby być guru ludzi sukcesu, ale żeby ci się nie przepaliły obwody, tak po prostu.

    Miej litość dla swojej głowy i daj sobie przestrzeń na życie poza wetą – zadbaj o to, żeby nie wypalić się w pierwszych miesiącach pracy, staraj się wychodzić z pracy na czas, wykorzystaj swój urlop i zadbaj o psychę w godzinach wolnych od pracy. Obejrzyj ulubiony serial-odmóżdżacz, idź na siłkę, spotkaj się ze znajomymi (i nie gadaj o wecie), głaszcz kotka, uprawiaj ogródek warzywny, zbieraj kolekcję kapsli czy tam graj w szachy – po prostu rób coś poza weterynarią żeby dać swojej psychice odpocząć i nie dać się zwariować.


Nie jest to żadnym odkryciem, że pierwszy rok w pracy jest ciężki dla wszystkich – jedni mniej, a drudzy bardziej się do tego przyznają, ale dla nikogo nie jest to bułeczka z masłem.


Przejście z trybu “student” w tryb “lekarz” jest zawsze niewygodne i myślę, że nikt z nas nie czuł się tak w stu procentach gotowym na to żeby stanąć za sterem i być samodzielnym lekarzem, bo do tego po prostu nie da się przygotować na studiach – tego trzeba się nauczyć w praktyce.

Pomyśl, że wszyscy wielcy specjaliści byli kiedyś w tym miejscu, co ty i korzystaj z tego roku, bo praca już nigdy nie będzie aż tak ekscytująca, a wszystkie doświadczenia tak nowe jak teraz, więc ciesz się tym rokiem jak tylko możesz.

Trzymam za was wszystkich kciuki i powodzenia Doktory! 🙂

Leave A Comment